sobota, 6 lipca 2013

Opcja na Taszkient

Z Rygi do stolicy Uzbekistanu leci się 5 godzin, ale uwzględniając dwugodzinną zmianę czasu, traci się przynajmniej 7. Piszę "przynajmniej", gdyż przylot na lotnisko "Jużnyj" o 6 rano czasu lokalnego, po niszczącym człowieka locie ciasnym B737, jest dopiero początkiem atrakcji. Najpierw odprawa paszpotowo-wizowa: czynnych jest kilka okienek, do których kłębią się ludzie, przy czym termin "kolejka" jest właściwie nieznany. Zanim dopchaliśmy się do okienka kilka razy dostaliśmy z łokcia, naklęliśmy się na czym świat stoi i przeszliśmy przyspieszony kurs asertywmości. A to ciekawe, bo Ci sami ludzie, którzy tutaj kłębią się bezładną masą, na lotnisku w Rydze stali w nienaganniej linii...

Jeśli chodzi o odbiór bagażu, to nie warto kusić losu i zapeszać: poznana w samolocie Polka mówiła, że nigdy nie zgubiła bagażu, my odpowiedzielismy, że z naszymi plecakami nigdy nic się nie stało. W efekcie ona została bez bagażu, a kiedy oba nasze plecaki pojawiły się w końcu na taśmie (uff...) wyglądały na mocno sfatygowane, a karimaty ledwo się trzymały. Ale grunt, że dotarły.

W co normalniejszych krajach, można by odtrąbić sukces i udać się ku wyjściu. Ale nie tutaj. Ostatnim (nareszcie!) etapem lotniskowego zła, jest odprawa celna, gdzie trzeba wypełnić jakieś świstki, w stylu: co, ile i za ile się wwozi. Długopisu oczywiście nikt nie pożyczy, tak samo, jak nikt nie powie, że wszystko trzeba wypełnić w dwóch egzemplarzach. Celnik nie patrzy nawet na zadeklarowane dobra - widać płacą mu tylko za podpisywanie papierów. Oczywiście, w międzyczasie tłum Uzbekòw, w postaci kompletnie niezorganizowanej ludzkiej substancji, skutecznie utrudnia wszelkie dzialania.

Po wyjściu z lotniska czeka kolejna bezładna grupa: taksówkarze proponujący niekiedy zawrotne kwoty za kilka kilometrów jazdy do Dworca w Taszkiencie. Wiedzieliśmy, że przejazd powinien kosztować w okolicach kilku dolarów i udało nam się zgarnąć taxi za 5 USD. Nie był to bynajmniej kres możliwości negocjacyjnych, ale byliśmy już nieco zmęczeni i chcieliśmy jak najszybciej znaleźć się w hotelu na dworcu. Udało nam się również przekonać Pana Uzbeka, że oficjalny kurs wymiany waluty jest wysoce nieżyciowy, a ten zaproponował nam wymianę dolarów według znacznie lepszego przelicznika. Po drodze zaliczyliśmy więc jeszcze bazar i wymieniliśmy pierwsze 50$ (po kursie 1$ = 2500som) stając się posiadaczami grubego pliku banknotów.

Jeździe na dworzec towarzyszyły pierwsze obserwacje: wszechobecne zestawienia barwne (jasny niebieski i żółty) budzą skojarzenia z postsowieckim orientem; szerokie arterie, po których poruszają się niemal wyłącznie Chevrolety (ex Daewoo) każą postawić pytanie o obecność jakieś wielkiej fabryki tej marki w Uzbekistanie. Pierwszego wrażenia dopełniają plakaty sławiące jedynego, słusznie panującego.

Hotel na dworcu to rewelacja. Za mniej niż 50 PLN od głowy przysługuje dwuosobowy pokój z łazienką, klimatyzacją, ręcznikami, itp. Takie nasze 3 gwiazdki. Niestety nie ma internetu, więc pisaną właśnie relacje mam nadzieję wrzucić w ciągu kilku godzin, gdy podczas pierwszego spaceru po mieście, natkniemy się na wi-fi.

3 komentarze:

  1. No to pora na prawdziwą dzicz :) rachujcie dobrze kasę, nie przepuście wszystkiego na konserwy, odpocznijcie przed kolejną jazdą, bo Taszkent może byc ostatnią opcją LUX :P
    P.S. dobre obiady mają w knajpie obok dworca, idąc w kierunku centrum :P

    Miło śledzić Wasz trip!
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuchajcie uważnie co Wam radzą bloggerzy :)
    Alfaro159

    OdpowiedzUsuń
  3. Bazarowa wymiana walut <3 :)

    OdpowiedzUsuń