niedziela, 21 lipca 2013

"Kirgiz: Allah, Allah!"

- krzyknął nasz kierowca, kiedy zbliżaliśmy się do uzbecko - kirgiskiej granicy i wzdłuż szosy wyrósł wysoki na 3 metry mur, zwieńczony pięknym kolczastym drutem. Za nim stał meczet, jak można się było domyśleć po zacytowanych w tytule słowach, proweniencji kirgiskiej. Oznaczało to jednocześnie wjazd do strefy nadgranicznej. Fakt ten został przez nas odnotowany bez najmniejszych wątpliwości. Kontrola paszportów, żołnierze z karabinami oraz zmiana samochodu - okazało się, że nasz kierowca nie miał licencji(!) na dalszą jazdę.
     Po kilku kolejnych kilometrach granica. W obustronnej demonstracji siły wyczuwa się dość napiętą atmosferę. W końcu Uzbecy i Kirgizi nie raz skakali sobie do gardeł, o czym świadczą chociażby wydarzenia z Osz z 2010 roku. Wychodzimy z auta, wydajemy ostatnie tysiące sumów i kierujemy się w stronę budynku z napisem "O'zbekistan Respublikasi". Kolejna kontrola dokumentów i naszym oczom ukazuje się niezborny tłum Uzbeków.
     Sporo się naczytaliśmy (i nasłuchaliśmy) o przekraczaniu uzbeckiej granicy: dokładne sprawdzanie placków, przeglądanie zdjęć z aparatu, konfiskaty lekarstw... Nasz chytry plan przewidywał całkowite wyparcie z pamięci powszechnego tutaj języka rosyjskiego i rozmawianie wyłącznie po angielsku w sytuacji, w której nikt poza nami go nie zna, zakładając, że w opinii władzy jeśli nie można się z turystą dogadać, należy go czym prędzej wypuścić (i przekazać problem, czyli nas, Kirgizom). Na nasze nieszczęście dostajemy karty deklaracji celnej (po angielsku!) od anglojęzycznej Pani policjant. W ten sposób nasz plan wziął w łeb, a obawy nie zniknęły.
     Po wypełnieniu deklaracji i ustawieniu się do sporej kolejki zostaliśmy wywołani przez celnika: mamy podejść od razu, bez czekania. Na szczęście nasze papiery (przynajmniej w opinii Pana Władzy) były w porządku i mogliśmy przejść kontrolę bagażu (paszport sprawdzany czwarty raz). Z przyczyn nieznanych wszyscy chcą wiedzieć, czy znamy język włoski. Po raz kolejny jednak mamy szczęście: nikt o nic nie czepia i idziemy dalej.
     Oczywiście to nie koniec zabawy. Teraz kolejka do odprawy paszportowej, z której również zostajemy wywołani i obsłużeni poza kolejnością (paszport po raz piąty). Musimy się również pochwalić skrupulatnie zbieranymi kwitkami rejestracyjnymi, które widać na zdjęciu. W końcu celnik przystawia pieczątkę. Wiktoria!
     Wbity stempel wyjazdowy oznacza, że opuściliśmy nieprzyjazny turystom uzbecki grunt i możemy wejść do Kirgistanu... po kolejnej, uzbeckiej kontroli paszportowej. W końcu w opinii celnika mogliśmy ominąć poprzednie pięć...
     Kirgistan jest kompletnym zaprzeczeniem Uzbekistanu. Jeden raz pokazujemy paszport, dostajemy stempel i już. Możemy jechać do Osz marszrutką za 60 groszy...

3 komentarze:

  1. Tak dziś myśleliśmy, czy już jesteście w Kirgistanie :) pozdrawiamy!

    Aga i Artur

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam, nie czytać, bo nie ma obiecanej dedykacji.
    Na szczęście nie wytrzymałam i postanowiłam zerknąć na Wasze "wypociny".
    I co widzę...
    Ado B.!
    Tyś się minęła z powołaniem.
    Jesteś nowym Cejrowskim (zdecydowanie ładniejszą wersją).
    Blog czyta się jednym tchem.
    Podczas następnych godzin w pociągu, pomyśl nad książką.

    Broda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy jak wrzucę zdjęcie z dedykacją to wystarczy? Jeśli tak, to chyba już wiem jakie :-)
      Dziękuję Ci bardzo. Trzymajcie się tam.
      PS.: Tu mają genialne (i tanie!) lody :-)

      Usuń