piątek, 26 lipca 2013

580km strachu (i zachwytu)

- W Polsce macie teraz nowego prezydenta?
- Tak, poprzedni zginął w katastrofie w Smoleńsku.
- Wola Allaha...

     Taką puentą zakończyła się nasza rozmowa z muzułmańskim  fatalistą, którą zabijaliśmy czas czekając na transport do Biszkeku. Droga z Jalal-Abadu do stolicy zajmuje 9 godzin, prowadzi przez zachodni skraj Tien-Szanu, wspina się na przełęcze dochodzące do 3500m.n.p.m. i ogólnie obfituje we wrażenia. Kiedy w końcu znaleźliśmy kierowcę, niestety okazał się być takim samym fatalistą jak ów muzułmanin. Bo chyba tylko wiara we własną nieśmiertelność skłaniała go rozpędzania samochodu do ponad 100km na krętych górskich drogach, wyprzedzania na zakrętach i nie włączania świateł w tunelu. Pozostało nam przymykać oczy kiedy jechał wprost na czołówkę, hamował z piskiem przed wyrastającymi nagle na drodze kamieniami czy bez zwalniania wjeżdżał do pozbawionego wentylacji, ponad dwukilometrowego tunelu, w którym kilka lat temu miał miejsce jeden z większych wypadków drogowych tego kraju. Współpasażerowie bardziej od nas przywykli do brawurowego stylu jazdy nie podzielali naszych lęków. Tak samo, jak nie mogli zrozumieć czemu przez całą drogę tkwimy przy oknach i chłoniemy widoki. To co nas zachwycało, na nich nie robiło najmniejszego wrażenia. Za oknami migały samotne turnie, ściany skalne, ośnieżone szczyty, oszałamiająco lazurowe jeziora i wodospady, stada koni i jurty, a my nie mogliśmy się nasycić. Patrzyliśmy jako miłośnicy gór, geografowie czy wreszcie jako zauroczeni turyści - i cały czas nie mieliśmy dosyć. Niestety, kierowca tak jak nie rozumiał naszego strachu, tak samo nie pojmował zachwytu i nie myślał nawet zatrzymać się na chwilę, pozwolić nam wyjść z samochodu, odetchnąć zimnym powietrzem i zrobić kilka zdjęć. W efekcie całą drogę pokonaliśmy w 7 godzin, ale pozostały po niej napięte nerwy i straszliwy niedosyt.

     Ubolewania nad niezrozumieniem nas przez kierowcę urozmaicały nam rozmowy na temat jedzenia, które mogliśmy prowadzić bo wyjątkowo się zagraliśmy i żadne z nas nie miało problemów żołądkowych.
- Mam ochotę na kawę z mlekiem...
- A ja na batona.
- I na ziemniaki...
     Niestety: kawę pijają czarną, jest tak gorąco, że batony się topią, a na ziemniaki trafiamy głównie w postaci dodatku do chleba. Ostatecznie jedliśmy manty, czyli pierogi z baraniną. A baranina już nam bokiem wychodzi: baranina w zupie, baranina z ryżem, baranina w bułce. Kebab z baraniną, szaszłyk barani. Baranina była nawet w hamburgerze. Coś czuję, że na kolację też będzie baranina...

PS.: Na koniec zdjęcie kota, bo to zawsze podnosi oglądalność :-)

5 komentarzy:

  1. gdyby nie kot, to bym tu wcale nie zajrzała! dokąd z Biszkeku robaczki? :) fajnie się czyta Ada :)
    Ags

    OdpowiedzUsuń
  2. Na tekst o kocie nie byłem przygotowany. Monitor do czyszczenia. I klawiatura trochę też.
    Gdzie Was w te góry poniosło... Morze, wyschnięte nawet - ok, ale góry???

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny kocio!
    PS pragnę zauważyć iż o blogu dowiaduję się z drugiej ręki :(

    koleżanka nader

    OdpowiedzUsuń
  4. "PS.: Na koniec zdjęcie kota, bo to zawsze podnosi oglądalność :-)" - czego to się człowiek dowiaduje w tych internetach. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak czułam że pod zdjęcie kota koleżanka Nader się ujawni !;) super się czyta , ax chce się wyjechać , nawet e taką dzicz !;)koleżanka zbigniew ;)

    OdpowiedzUsuń