sobota, 3 sierpnia 2013

Wyścigi 4x4

     Koń był piękny - kary z białą gwiazdą na czole. Był też podobno szybki. Na tym kończyły się jego zalety, bo po prostu robił co chciał. Nie reagował ani na uderzenia piętami, ani na manewrowanie wodzami, ani na okrzyk "Ciu!", według miejscowych zmuszający konia do kroku. Ostatecznie człowiek siedział jak idiota, machał nogami, krzyczał jakieś dziwne słowo, a zwierze ani drgnęło, albo ku uciesze miejscowych zaczynało się cofać. W końcu, po przyspieszonym kursie obsługi zwierzaków (startujesz tak, zatrzymujesz się tak, a skręcasz jak w ruskim kombajnie, czyli ciągniesz we właściwą stronę) ruszyliśmy. Wprawdzie nie z kopyta, bo nie pytaliśmy jak się wrzuca kolejny bieg i przyspiesza, ale grunt, że do przodu.
     Na konie wsiedliśmy w najpiękniejszej możliwej scenerii - nad brzegiem jeziora Song Kul, położonego na wysokości 3016m. Wokół jurty, konie, błyszcząca tafla jeziora, zielona trawa i ośnieżone szczyty. Nie wiadomo o czym myśleć, ani na co patrzeć. Wprawdzie siedząc po raz pierwszy na koniach i nieco bezowocnie próbując je zmusić do przyspieszenia kroku byliśmy nieco bezradni, ale czuliśmy się tak wolni i szczęśliwi jak dawno.
     Poczyniliśmy też kilka obserwacji i dowiedzieliśmy się kilku rzeczy. Po pierwsze: po jeździe na koniu człowieka bolą różne, nieoczekiwane miejsca. Po drugie: to czy jezioro ma 20km (jak Song Kul), czy 70km (jak Issyk Kul) szerokości, nie ma żadnego znaczenia - ono jest po prostu olbrzymie. Po trzecie: Kirgizi mieszkający w górach najpierw uczą się jeździć konno, a dopiero potem chodzić. I lubią dawać temu wyraz.
     Tego ostatniego dowodzą szczególnie podczas swojego narodowego sportu. W kraju nomadów nie można oczekiwać, że najpopularniejszą grą będzie badminton. Ulak-tartysh przypomina raczej skrzyżowanie polo z rugby, gdzie w roli piłki występuje pozbawiony głowy baran. Gra dostarcza emocji tak graczom, jak i widzom, gdyż najwidoczniej wyznaczanie boiska to dla miejscowych strata czasu i publika musi dość regularnie uciekać przed kopytami galopujących koni. Nieco spokojniejszy przebieg mają wyścigi, podnoszenie w pełnym galopie przedmiotów z ziemi i zapasy na koniach, w których oczywiście wygrywa ten, kto pierwszy zrzuci przeciwnika z siodła. Ostatnia z gier jest już chyba nieco przyjemniejsza: kobieta ucieka na koniu przed mężczyzną, który chce ją pocałować. Gdy nie uda jej się uciec, przegrana nie jest już taka gorzka ;)
     W końcu zaprzyjaźnieni z Kirgizami, połamani po jeździe konnej, ugoszczeni w jurcie, nakarmieni smażoną rybą i napojeni ciepłą wódką czujemy, że poznaliśmy prawdziwy Kirgistan.

PS.: Najbliższy wpis z Kazachstanu. Jutro (niestety) żegnamy się z Kirgistanem i jedziemy do Ałmaty.

1 komentarz: