czwartek, 22 sierpnia 2013

Największa atrakcja...

     Po lewej pola uschniętych słoneczników, po prawej niskie pagórki, a gdzieś pomiędzy błyszcząca kopuła cerkwi, czyli pojechaliśmy zobaczyć  największą atrakcję turystyczną Mołdawii. Po spacerze w pyle i ostrym słońcu dochodzimy do monastyru Orheiul Vechi. Pomimo tego, że położony jest na jednym z najwyższych wzniesień tego kraju nie męczy wspinaczką, ale w sumie trudno, żeby było inaczej, jeśli najwyższy szczyt Mołdawii to 430 m.n.p.m. Po chwili stoimy przed murem otaczającym całkiem ładną cerkiew i ogród, w dół widok na płynącą leniwie rzeczkę. Całkiem miły widok po zwiedzaniu głównie miast. Generalnie brzydko nie jest, ale jeśli to największa atrakcja Mołdawii, to my im nieco współczujemy. Podobno można jeszcze zwiedzać podziemia, ale trwa remont cerkwi i jedyny urzędujący tam mnich ma ważniejsze sprawy niż turyści.
     Trudno, idziemy grzbietem (albo raczej grzbiecikiem), otaczającym leżące u jego stóp miasteczko. Idziemy, idziemy i idziemy. Wokół żółta trawa, karłowate drzewka i piasek. Generalnie pustkowie, tylko co jakiś czas przejedzie Porsche Panamera. No, prawdę mówiąc to tylko raz, ale w tych okolicznościach to wystarczyło, żebyśmy zamarli w miejscu. Nie wiemy jak i dlaczego, ale i w Mołdawii i na Ukrainie jest jakieś wyjątkowe zagęszczenie tych samochodów. Zjazd jakiś mają, czy co? Albo darmowe rozdawali, a my nie zauważyliśmy?
     Ale na samochodach nie kończą się zaskoczenia Mołdawią. Praktycznie wszyscy mówią nie tylko po rosyjsku, ale i po angielsku, jedzenie jest tanie (w restauracji 9zł za dwa kawałki ciasta i herbatę, albo 30zł za dużą pizzę i dwa piwa), a ludzie, pomimo warunków w jakich żyją wydają się optymistyczni i otwarci.
     Zrezygnowaliśmy z wizyty w Naddniestrzu, czyli skansenie komunizmu, ale chyba nie żałujemy. Przekonaliśmy się za to, że ten kraj nie ma praktycznie nic do zaoferowania turystom, ale mimo to zaliczymy go do miejsc, do których mimo tego możemy wrócić, np. na rowerze.
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz