Jadąc do Kiszyniowa nie bardzo wiedzieliśmy czego mamy się spodziewać po stolicy najbiedniejszego kraju Europy. Wyobraźnia podpowiadała znajome obrazki z Bukaresztu: zniszczone, opuszczone budynki, stada bezpańskich psów, ciemne ulice... Rzeczywistość okazała się być dużo bardziej normalna, żeby nie powiedzieć trywialna. Kiszyniów wydał nam się miastem nadspodziewanie przyjemnym, a okolice głównej ulicy Stefana cel Mare wręcz całkowicie swojskie. Budynki może nie są najnowsze, ale noszą ślady dawnej urody, bezpańskich psów jest dużo mniej niż na Ukrainie, a jeśli chodzi o nieoświetlone ulice - cóż, po miesiącu w Azji Centralnej można się przyzwyczaić do spacerów w ciemnościach.
Także jakiekolwiek obawy jeśli chodzi o bezpieczeństwo są całkowicie nietrafione. Wprawdzie o napiętych stosunkach między Mołdawią i Rumunią świadczą wyjątkowo silne patrole pod ambasadą tej ostatniej, ale jedyna walka, między tymi, którzy twierdzą, że Mołdawia powinna być częścią Rumunii i tymi o dokładnie odwrotnym zdaniu toczy się na murach, a bronią są wielokrotnie zamalowywane i przekreślane graffiti, w języku rumuńskim.
Zastanawiając się nad tą nieodgadnioną i niejasną wymianą poglądów przyłączamy się do tłumów spacerujących ulicami i w nieograniczonych ilościach pijemy najtańszy jak do tej pory kwas chlebowy: 1,5zł za 0,5l.
Jutro czeka nas trudna decyzja co zrobić z jeszcze jednym, pełnym dniem w Mołdawii: jechać do Republiki Naddniestrzańskiej, czy olbrzymiego monastyru. Decyzję odkładamy do rana, kupujemy śmiesznie tanie wino mołdawskie i rozmawiając o Naddniestrzu wznosimy toast za separatystyczne republiki.
środa, 21 sierpnia 2013
Najbiedniejszy kraj Europy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czuć już Europę,ale nadal jest interesująco Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń