wtorek, 13 sierpnia 2013

Groźny pociąg

     Po ponad dwóch dobach w pociągu, nocy przeczekanej na dworcu i kolejnej nocy spędzonej w gościnie u przemiłej Kazaszki, jesteśmy tak zmęczeni, że informację o tym, że nie ma miejsc w autobusie z Atyrau do Astrachania przyjmujemy niemal obojętnie. Po intensywnej kłótni z taksówkarzami (który to już raz?) i godzinnej demonstracji, że nie zapłacimy więcej niż miejscowi, wsiadamy do samochodu. Co ciekawe, na ten dzień taksówkarze zaplanowali chyba jakąś podwyżkę, bo zamiast standardowych 6000 tenge (ok. 120 złotych) chcieli 7500 (150 złotych) - od miejscowych również. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że tyle nie zapłacą i obie strony czekały aż któraś ustąpi. Wygrał wolny rynek i wszyscy płacili po 6000 tenge, ale kosztowało nas to dużo czasu.
     Granicę z Rosją przekraczamy bez problemu, mając przy tym wrażenie, że kolejna granica, którą przekraczamy to mniej papierów do wypełnienia i mniej stresów. Niecałą godzinę później przyjeżdżamy do Astrachania. Wprawdzie dystans do pokonania tym razem był wyjątkowo krótki, bo z Atyrau było zaledwie 350km, ale do Astrachania docieramy mocno po południu. Zmieniamy czas w zegarkach, wymieniamy walutę, robimy zakupy, kupujemy bilety na pociąg i po krótkim spacerze okazuje się, że już trzeba iść na dworzec, na pociąg do Wołgogradu.
     I to pociąg niebylejaki, bo przyjeżdżający z Czeczeńskiego Groznego. Stojąc na peronie uświadamiamy sobie, że w planach, które rodziły się podczas ostatniego miesiąca mieścił się przejazd tym pociągiem, ale w drugą stronę. Cóż, chyba dobrze, że wbrew zachętom poznanego w Bucharze Andrieja nie daliśmy się do tego przekonać - w wagonie wita nas obojętny prowadnik, który z wyraźną niechęcią (nienawiścią! - Tomek) odnosi się do Czeczenów. W przekonaniu, że Czeczenia nie jest najbardziej lubianą częścią Rosji utwierdza nas zarówno stan wagonu (gorąco i brudno) jak i patrole wojskowych pilnujących porządku w pociągu. Jesteśmy tak zmęczeni, że rezygnujemy z możliwości poznania relacji z Czeczeni z pierwszej ręki - rozmowy ograniczamy do minimum, poprzestając na obserwacji kobiet ubranych zgodnie z nakazami islamu i mężczyzn w tradycyjnych nakryciach głowy. Zasypiamy snem kamiennym.
     Rano pobudka z widokiem na Wołgę - olbrzymia rzeka dominuje w  krajobrazie za oknami pociągu. Na ten widok cieszy się zarówno dusza geografa - największa rzeka Europy to nie byle co, jak i historyka - w końcu można zrozumieć, czemu obrona Stalingradu musiała się powieść. Na ten temat jeszcze będzie, ale jutro. Na razie pora wypić kwas chlebowy i zamiast odwiecznego płowu zjeść pielmieni. Chyba, że w końcu kupimy sobie śmiesznie tani kawior :-)

1 komentarz: