poniedziałek, 4 września 2017

Jedwabny Szlak odwrotnym szlakiem

Cztery lata temu, wracając z Uzbekistanu, przez chwilę, czyli przez jakieś półtora tygodnia byliśmy w Kazachstanie. Cóż, bądźmy szczerzy - co to jest 10 dni na kraj niemal dziewięciokrotnie większy od Polski? Zwłaszcza, że 2 z tych 10 dni spędziliśmy w pociągu a przez resztę czasu... delikatnie mówiąc, wszechświat nam nie sprzyjał. Słowem - niewiele zobaczyliśmy, a niedosyt pozostał do dziś.

Prawdopodobnie dlatego w przypływie kryzysu decyzyjnego doszliśmy do wniosku, że Astana na najlepsze miejsce z jakiego możemy zacząć miesięczny wyjazd. Tym razem - tak dla odmiany - na wschód.

Uczymy się na błędach i wiemy już, że 10 dni na Kazachstan to kiepski pomysł. Dlatego tym razem spędzimy tam dwa razy mniej czasu. Dzień w Astanie, a potem klasycznie - szybciej, szybciej, to nie wycieczka. Trzeba przecież dokończyć przejazd Jedwabnym Szlakiem, a potem odbić na południe i nieco zmienić klimat.

Przed nami prawie cztery tygodnie w czasie których musimy pokonać 8 tysięcy kilometrów dzielących Astanę i Bangkok. Co po drodze? Kawałek Kazachstanu, duuużo Chin, i Tajlandia. Początkowe ambitne plany przejechania całości trasy lądem przegrały w starciu z geografią i kalendarzem i nieco niesportowo omijamy Laos, łapiąc samolot z południowochińskiej prowincji Yunnan do Bangkoku.

Omijamy też większość klasycznych must-see. Wielki Mur, Zakazane Miasto, Armia Terakotowa - to zbyt proste. Wybieramy dawne miasta Jedwabnego Szlaku, Tęczowe Góry i pustynne fortece chroniące Chiny od zachodu. No i zamierzamy sprawdzić czy herbata Yunnan którą pijemy w Polsce ma cokolwiek wspólnego z tą zbieraną w tej prowincji. Zaczynamy jednak od nieco bardziej swojskich klimatów - jednodniowym zwiedzaniem Kijowa. Miły gratis przy przelocie ukraińskimi liniami lotniczymi.

I choć najważniejsze jest to, że musieliśmy zmienić nieco stopkę bloga poprzez ujednolicenie naszych nazwisk, to charakter wyjazdu pozostaje taki sam jak wszystkich do tej pory. No, może oprócz jednego - pozwoliliśmy sobie na zakup biletów klasy "lux" na przejazd kazachskimi kolejami. Taki element luksusu w podróży poślubnej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz