sobota, 23 września 2017

Tęczowe Góry

I to bez Photoshopa. W zachodnich Chinach jest miejsce gdzie natura poszalała z kolorami. Tęczowe Góry Danxia od dawna były na liście naszych osobistych must-see. W zasadzie były główną przyczyną dla której obie strony zgodziły się na ten kierunek wyjazdu. 

Ponownie łapiemy pociąg (znowu "hard seat", ale tylko na 2 godziny), żeby kolejny dzień zacząć w Zhangye, które jest określane jako pierwsze miasto zachodnich, czyli już tych właściwych Chin. Z dworca, który (jak zwykle) położony jest stosunkowo daleko od miasta łapiemy autobus i dojeżdżamy do hostelu, który jest chyba zdegradowanym jednogwiazdkowym hotelem - dobre i to :)

Pełni złych przeczuć po atrakcjach Dunhuang dostajemy się hostelowym samochodem do Parku Narodowego Danxia i ... jest dobrze. Wsiadamy w jeden z kursujących po nim busów i jedziemy zwiedzać. Autobusy kursują między kolejnymi punktami, ale nikt nas tym razem nie popędza, kolejny busik łapiemy kiedy chcemy. Na punktach wyznaczone są trasy do przejścia i to umożliwiające długie spacery. Ale nie to jest najważniejsze. Bo Tęczowe Góry są naprawdę tęczowe. Może nie pełną paletą barw, ale odcienie żółci, czerwieni i pomarańczu są chyba wszystkie. Do tego biel, szarości, trochę zieleni w postaci roślinności. Ułożone równolegle grzbiety podzieliły się na poziome pasy w najróżniejszych kolorach. Po horyzont ciągną się kształty i kolory gór. Takie, jakie nie powinny występować w naturze. Prawie cztery godziny uciekają, gdyby nie zachodzące słońce  jeszcze bardziej wydobywające zresztą niesamowite barwy) moglibyśmy spędzić tu jeszcze więcej czasu. Dla lokalsów największą atrakcją okazała się możliwość zrobienia sobie zdjęcia z Europejczykiem. Po pierwszym odważnym który staje z nami do zdjęcia, ustawia się cała kolejka chętnych. 10 minut w błysku fleszy - to nasza chwila ;)

Po dobrym początku jedziemy dalej, do Mati Si - kompleksu wykutych w skale świątyń buddyjskich. Wysiadamy z samochodu 65 km od Zhangye na wysokości 2300 m. n.p.m. Przed nami wyrastają na kolejne 2000 m pokryte śniegiem szczyty. Kolorowe flagi, młynki modlitewne, śnieżnobiałe stupy - czy ktoś tu zaimportował Tybet? Same świątynie wykute w piaskowcu między V a XIV w. są mniej widowiskowe niż Groty Mogao koło Dunhuang. Ale tutaj możemy sami chodzić po wąskich tarasach przylegających do urwiska, zaglądać do jaskiń i wspinać się po wykutych w skale stopniach. Nikt nie popędza, nie zabrania podchodzić. Jest pięknie i klimatycznie. Po dwóch tygodniach trafiamy w końcu do właściwego miejsca.

Ostatni wieczór w Zhangye spędzamy na zakupach. Trzeba kupić lokalną herbatę i kilka tutejszych drobiazgów. Ale przede wszystkim musimy kupić wszystko co będzie 
potrzebne przez 47 godzin w pociągu. Przed nami długa droga do Kunming, stolicy prowincji Yunnan w południowych Chinach, którą w momencie publikowania posta właśnie zakończyliśmy :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz