wtorek, 12 września 2017

Kitajgorod

Urumczi - stolica Sinciangu, niewielkie chińskie miasteczko. Bo jak inaczej tutaj nazwać 3 milionowe miasto? Dla nas to pierwsze starcie z nową rzeczywistością i długie 24 godziny na oswojenie się z dziwnym światem, bo Chin, a przynajmniej tych prowincjonalnych, nie da się nazwać inaczej niż czymś kompletnie obcym.

Urumczi to podobno dziwne miejsce. To takie mało chińskie Chiny i mało ujgurski Sinciang. Na razie brakuje nam podróżowania, ale fakt - jest dziwnie. I nie chodzi tylko o barierę językową, bo pod tym względem przy odpowiednim podejściu jest całkiem zabawnie. Jest po prostu... obco. Napisy są w dwóch alfabetach, ale to tylko pogarsza sytuację, bo drugim jest pismo ujgurskie zbliżone do arabskiego. Wszechobecne napisy w krzaczkach, świecące i mrygające na różne kolory neony, setki sklepów z elektroniką, niemilknące nawet na chwilę chińskie utwory propagandowe i szczekające z głośników reklamy, korki, niekończące się tłumy... Jeśli tak wygląda daleka prowincja, to co będzie dalej na wschód? Tam musi być cywilizacja!

Urumczi nie jest chyba dla nikogo celem, to punkt przesiadkowy. Nie ma tu nic co koniecznie trzeba zwiedzić. Muzeum, które warto obejrzeć jest akurat zamknięte, dwa parki to atrakcja dla żyjących w stepowej prowincji Chińczyków, jedyne miejsce gdzie zatrzymujemy się na dłużej to bazar. Króluje lokalna cepelia: szale, zdobione noże, instrumenty, rzeźbione w drewnie naczynia. Tutaj widać, że to miasto było kiedyś ważnym punktem Jedwabnego Szlaku.

Do najpopularniejszej atrakcji Sinciangu: wysokogórskiego jeziora Tian Chi nie zdążymy pojechać. Trzeba załatwić masę roboty organizacyjnej: wymienić walutę (a to nie jest takie proste - cinkciarze albo długie kolejki w banku), kupić bilety kolejowe (a to jest jeszcze trudniejsze, choć przy użyciu znalezionych w internecie druczków angielsko-chińskich udaje nam się zablokować jedyną kasę tylko na pół godziny) i co najtrudniejsze: nauczyć się żyć w świecie bez Googla. Okazuje się, że organizacja czegokolwiek bez dostępu do pełnego internetu jest zadaniem co najmniej skomplikowanym. I nie chodzi nawet o wyszukiwarkę, bo niektóre są dostępne, ale brak dostępu do map, tłumacza online, aplikacji do rezerwacji noclegów, a przede wszystkim do maili i wszystkich komunikatorów jest bardzo bolesny. Więc jeśli ktoś chciał się z nami skontaktować przez Gmail to odbierzemy maile już za trzy tygodnie :) Nawet publikowanie tego bloga jest skomplikowane  (Blogspot to przecież Google), więc najpierw piszemy maila z nieblokowanych tutaj skrzynek, a Tomkowa bratanica dzielnie walczy z Blogspotem.

Na razie szwędamy się bez celu po ulicach w ciągłej rozbudowie, pokazujemy palcem w knajpach co chcemy zjeść, kiwamy głowami i uśmiechamy się w rozmowach z lokalnymi chociaż nie mamy pojęcia na co się zgadzamy) i przechodzimy niekończące się kontrole bezpieczeństwa, bo Sinciang to region o podwyższonym ryzyku. Ale nawet kilkadziesiąt skanowań bagażu i kontroli osobistej w ciągu dnia upływa w pozytywnej atmosferze. Tu są Chiny, co może pójść nie tak? :)















2 komentarze:

  1. "Bądźmy jak półprosta"? Dobrze widzę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 punktów dla Gryffindoru! :)
      A serio - gratulacje za spostrzegawczość, wygrałeś chińską zupkę chińską z dostawą do domu. Koszulki prezentowe poślubne ;)

      Usuń