sobota, 16 września 2017

Goręcej niż gorąco

154 metry poniżej poziomu morza, 45 stopni powyżej zera, 30 mm opadów rocznie. Witamy w Kotlinie Turfańskiej, azjatyckiej Dolinie Śmierci. 

Zaledwie 50 minut jazdy od Urumczi (choć trzeba przyznać, że prawie 200 km, ale co to jest dla szybkich chińskich pociągów) znajduje się Turfan, 800-tysięczne miasto zdominowane przez Ujgurów. Położone w drugiej największej depresji na świecie otoczone jest przez kuriozalną mieszaninę pustyni i winnic. Stąd pochodzą najlepsze rodzynki w Chinach (a podobno też w całej Azji). I tutaj, w Płonących Górach Huoyan Shan padł jeden ze światowych rekordów wysokości temperatury, przekraczając 70 stopni. 

Nazywając to po imieniu: jest nieludzko gorąco i sucho. Życie tutaj jest możliwe dzięki systemowi podziemnych kanałów irygacyjnych, zwanych karezami, których wiek sięga 2000 lat, a łączna długość osiąga 5000 km, co stawia go w tej samej lidze osiągnięć architektonicznych co Wielki Mur. Ale techniczne ułatwienia to jedno, a odczuwalne warunki życia to drugie. Miasto zamiera między 11 a 17. Jedynie turyści są dość głupi by w tym czasie poruszać się po ulicach. Albo jak my, po prostu mają za dużo planów, a za mało czasu. 

Komunikacja publiczna nie uwzględnia kierunków które potrzebują turyści, my w planach nie uwzględniamy taksówek, więc zostaje nam klasyczny autostop. I to ze 100% skutecznością: w obie strony zatrzymuje się pierwsze auto. Wprawdzie nasz znajomość chińskiego ogranicza się do "dzień dobry", a ujgurskiego do "dziękuję" (a to i tak więcej niż tutejsza znajomość angielskiego), ale polski wystarcza, żeby wyjaśnić gdzie chcemy jechać. I chociaż nie pogadaliśmy po drodze, to obaj kierowcy pojechali zupełnie gdzieś indziej niż mieli w planach, żeby tylko nas powieźć. Dobrze być turystą w kraju gdzie ich nie ma.

Cel na dziś: Jiahoe, wpisane na listę UNESCO jedno z najlepiej zachowanych i największych miast antycznych. Sięgające prawie 1800 lat, w czasach świetności zamieszkałe przez 6500 osób. Współcześnie jest plątaniną korytarzy między ruinami gliniano-piaskowych domów, położoną na wynoszącym się na kilkadziesiąt metrów płaskowyżu, ograniczonym kanionami dwóch, chwilowo wyschniętych rzek. W uliczkach nie spotykamy prawie nikogo: chińskie wycieczki nie wchodzą w głąb miasta, bo za gorąco i trzeba chodzić, a innych białych turystów nie ma. Jesteśmy sami na zalanej słońcem patelni. Robi wrażenie, tylko jak mogli tu żyć w takim klimacie?

Plany na kolejny dzień zawierały wyjazd do Płonących Gór, ujgurskiej wioski Tuyoq, albo kompleksu jaskiń Bezeklik. Jednak nie wystarczyło nam samozaparcia, żeby wyjść z zacienionego dziedzińca hostelu przypominającego karawanseraj. Plany skutecznie zweryfikowane przez upał ograniczyły się do spaceru po starej części miasta, odwiedzenia muzeum (kompletne szkielety dinozaurów i mumie z XVIII w. ...) i wizyty na nocnym bazarze. Nawet minaret wznoszący się niedaleko hostelu, w prażącym słońcu był nieosiągalnym celem.







1 komentarz:

  1. Powinien być tam ktoś, kto by potrzymał Wam piwo, abyście jednak pozwiedzali trochę więcej!
    Słoma

    OdpowiedzUsuń