wtorek, 26 września 2017

Dzień dobry, poproszę wszystko

Po 47 godzinach jazdy, Kunming, stolica Yunnanu jawił się nam jako Ziemia Obiecana. Jako punkt odniesienia przyjmowaliśmy Urumczi: oba miasta nie tylko są stolicami prowincji, ale też są podobnej wielkości (ok 3 miliony mieszkańców). Z poprawką na to, że Urumczi leży na końcu lokalnego wszechświata, powinno być podobnie. Powinno to słowo klucz. Okazało się, że dwa tygodnie w zachodnich Chinach nijak nas nie przygotowało na starcie z Chińskim miastem.

Tłumy, neony, korki, hałas. Sklepy, ulice handlowe, centra handlowe. Więcej centrów handlowych. Kupować, wydawać! W końcu komunizm sam się nie zbuduje. O tempie rozwoju miasta świadczy fakt, że na miejscu zostaliśmy o 3 linie metra więcej niż powinno być według całkiem nowych przewodników i map.

W Kunmingu nie ma za dużo atrakcji. Świątynia, dwie pogody, park. Dużo uliczek po których wyjątkowo dobrze się spaceruje. Więc mając półtora dnia między jednym pociągiem a drugim, dość standardowo planujemy wypad do podmiejskich atrakcji. Jest w czym wybierać: świątynia w lesie bambusowym, górskie jeziora albo formacje skalne. Jednak zamiast na dworzec autobusowy trafiamy na targ z herbatą. Dziesiątki (setki?) stoisk tylko z herbatami i produktami około-herbacianymi. Czarki, filiżanki, kubki, czajniczki, imbryki, sitka, zaparzacze, szczypczyki do herbaty... Co stoisko to więcej i misterniej zdobionych. A przede wszystkim: herbata. W worach, skrzynkach, szklanych witrynach. Prasowana w kostkach, zwinięta w kulki, w liściach o wszelkich kolorach i kształtach. Nasz chiński ogranicza się do umiejętności przywitania się, liczenia na palcach (tak, tutaj robi się to inaczej niż w reszcie świata) i nazwania dwóch rodzajów herbat, jednak szybko lądujemy przy stoliku zastawionym do procesu parzenia herbaty. Skomplikowaną rozmowę przy użyciu tłumacza w smartfonie przerywa co chwila konieczność przelania czegoś wrzątkiem, zamieszania, odcedzenia, zaparzenia jeszcze raz... Po pierwszym stoisku kolejne. I kolejne. Więcej herbaty! Na targu utknęliśmy na dwie godziny. Na podmiejskie atrakcje nie zdążyliśmy, za to zaczęliśmy się zastanawiać co u nas sprzedaje się pod nazwą herbaty, bo obok tutejszej to nawet nie stało.







3 komentarze:

  1. [JB] Herbaty w marketach to wiadomo - zmiotki z fabryki azbestu. A te "lepsze", jak choćby Herbaty Świata?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak - dawno nie udało mi się trafić herbaty, która składa się w 100% z liści, bez patyków i całej reszty śmieci które pływają po powierzchni. Tutejsza to tylko liście, a nawet 4 czy 5 parzenie dalej jest fantastyczne. Ale już mam porównanie jak powinna smakować herbata, będę szukać w Warszawie i dam znać co mu wyjdzie ;)

      Usuń
  2. Gdzie jak gdzie, ale w Chinach to w komunizm nie wierzy już chyba nikt...

    OdpowiedzUsuń