środa, 23 września 2015

Nad pięknym, modrym Mekongiem

Cóż, może i pięknym, ale modrym to na pewno nie. A przynajmniej nie w czasie pory deszczowej, zmieniającej wody Mekongu w coś pod względem barwy najbardziej zbliżonym do rozwodnionego błota. Ale chociaż wiedzieliśmy, że pora deszczowa ma plusy i minusy, to Mekong był jednym z celów wyjazdu. Źródła (na Wyżynie Tybetańskiej) i ujście (w Wietnamie) były nieosiągalne, więc wybór padł na jedno z ciekawszych miejsc w biegu rzeki - położony tuż przy granicy z Kambodżą archipelag Si Phan Don, co w cywilizowanym języku oznacza: Czterech Tysięcy Wysp. A że Laotańczycy bardzo poważnie traktują kwestie nazewnicze, to nazwę tą można traktować dosłownie. Jednak, co oczywiste zagospodarowana jest tylko część z nich, a my odwiedziliśmy całe trzy. Zostało zatem jeszcze 3997 - może damy radę następnym razem.

Największą i uchodzącą za stolicę archipelagu jest Don Khong o wymiarach ok. 18x5 km i licząca ok. 13 tys. osób, zamieszkujących raptem kilka wsi. Generalnie wyspa znana jest z tego, że nic tam nie ma - poza polami ryżowymi. A jak w Laosie nic nie ma, to znaczy, że można (tak dla odmiany) poczuć luz i totalną swobodę, zamiast ganiania po kolejnych koniecznych-do-odwiedzenia-miejscach. My spędziliśmy ten czas na rowerach, poświęcając pół dnia na objechanie wyspy dookoła, uważnie przyglądając się Laotańczykom doglądającym uprawy ryżu, czyli po prostu śpiącym na hamakach. Zrobiliśmy także spacer po naszej wsi, czyli przeszliśmy 500 m w jedną i drugą stronę, zanim zabudowa zmieniła sie w pola ryżu. Widać tego ryżu można było doglądać z knajpy, gdzie przesiadywali Laotańczcy, odpoczywając po ciężkim dniu pracy...

Kolejne wyspy: Don Det i Don Khon, nie posiadają już tak imponujących rozmiarów (każda z nich to ok. 3x4 km obsadzonej ryżem łachy), ale za czasów francuskiego kolonializmu pełniły ważną funkcję - poprowadzono na nich liczącą 22 km długości linię kolejową. Wartość ta jest wyjątkowa, bo gdyby linia przetrwała do dzisiaj, całkowita długość kolei w Laosie zwiększyłaby się trzykrotnie. Obecnie jedyną pozostałością po niej są trzy przerdzewiałe parowozy, most łączący wyspy i prosta droga na grobli, będąca dawniej torowiskiem. Pozostały także otaczające wyspy wodospady na Mekongu - a to one były powodem budowy drogi żelaznej, którą transportowano statki na tym nienadającym się do żeglugi odcinku. A choć wody Mekongu są brązowe i prawdę mówiąc - nie zachwycają - to widok progów skalnych na spokojnym dotychczas, prawie kilometrowej szerokości korycie, robi wrażenie. Najważniejszej atrakcji, czyli delfinów rzecznych nie udało nam się zaobserwować, ale nie sprzyja temu pora roku i - przede wszystkim - tragiczna sytuacja tego bliskiego wyginięcia gatunku. Za to wszelkiego rodzaju łódek, jazdy rowerem w pełnym słońcu i pól ryżowych mamy dość na najbliższy czas. Pora zabrać się za właściwe zwiedzanie - jutro niszczący człowieka przejazd do Phnom Penh, a potem już - Kambodża. Tylko żal wyjeżdżać z tego ledwie odwiedzonego Laosu.

3 komentarze:

  1. Ada, co pysznego pijesz?
    Aśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno powiedzieć, czy to w kategorii "pyszne", przynajmniej w porównaniu z naprawdę świetnymi rzeczami jakie tu mają (mogę zabić za tak dobrą mrożoną kawę).
      To nasze najnowsze odkrycie - zamiast kupować napoje fanta (jak na zdjęciu) w puszce, można kupić porcję na raz, nalaną do foliowej torebki wypełnionej lodem. Kosztuje grosze, a też działa ;)

      Usuń
  2. cudnie Misiaki! zazdraszczam trochę i czekam na jakiś prywatny pokaz slajdów! Przywieźcie coś dobrego :)

    Ags

    OdpowiedzUsuń