czwartek, 25 września 2014

W pustym i w puszczy

Jak się lata Malaysia Airlines?

1 godzina do odlotu: meldujemy się na lotnisku. Pracownik Malaysia Airlines z szerokim uśmiechem wręcza nam karty pokładowe do lotniska w Mulu. Lot z bramki A8.
45 minut do odlotu: przechodzimy kontrolę. Pracownicy dalej uśmiechają się bardziej niż zwykle.
30 minut do odlotu: tablice wyświetlają lot do Mulu z bramki A6.
25 minut do odlotu: w bramce A6 odprawiają lot do Tawau. O Mulu nikt nic nie wie.
20 minut do odlotu: w bramce A8 odprawiają lot do Kuala Lumpur. Zaczynamy miotać się po lotnisku.
15 minut do odlotu: wpadamy na parę Niemców którzy też lecą do Mulu. Zaczynamy miotać się razem.
10 minut do odlotu: dalej nikt nic nie wie. Pracownicy patrzą na nas z niepokojem, chyba jesteśmy błędem systemu.
5 minut do odlotu: mamy usiąść i poczekać. Zaczyna się czarny humor: chyba nie zgubili naszego samolotu?
0 minut do odlotu: stewardessa prowadzi nas przez płytę lotniska, do 60-miejscowego ATR. Wsiadamy do pustego samolotu.
Lecimy: kapitan wita pasażerów, stewardessa roznosi napoje. Na pokładzie jest nas czwórka...

Lotnisko to wykarczowany w dżungli pas startowy, a sam "terminal" jest wielkości domku jednorodzinnego. Dostajemy kolejne, czwarte już w Malezji pieczątki w paszportach i wychodzimy. Mulu składa się z jednej drogi asfaltowej i kilku domków. Przylecieć tu można tylko w jednym celu: zobaczyć dżunglę w parku narodowym Gunung Mulu.

Sam park, wpisany na listę UNESCO chroni florę, faunę, w tym olbrzymią populację nietoperzy, kompleks jaskiń i rzeki. My oczywiście chcemy zobaczyć wszystko, ale musimy ograniczyć się do pewnego wyboru. Spośród całkiem bogatej oferty (większość z przewodnikiem) wybieramy nocny spacer po dżungli, zwiedzanie najwyższej jaskini na świecie (174 metry, czyli Pałac Kultury bez iglicy), Conopy Skywalk (przejście wśród koron drzew po mostach linowych o długości kilkuset metrów) oraz - na sam koniec - wycieczkę do wodospadu (to na szczęście bez przewodnika).

Dżungli nie sposób opisać. To zielona, splątana ściana roślinności, która rośnie w różne strony, a początku lub końca poszczególnych roślin nie da się określić. Drzewa pną się kilkadziesiąt metrów do góry, łącząc się między sobą lianami, konarami i korzeniami. Czuć tylko zapach zieleni i butwiejącego drewna. Ze wszystkich stron coś szeleści, stuka i gwiżdże, a dźwięki tworzą niekończącą się kakofonię. Wilgoć pokrywa obiektyw aparatu kroplami wody.

Jednak Gunung Mulu to oswojona dżungla. Główną ścieżkę poprowadzono na drewnianych kładkach kilka centymetrów nad ziemią, co początkowo nas irytuje, bo co to za dżungla oglądana z takiej perspektywy? Miejsce nas zachwyca, a jednocześnie trochę rozczarowuje tym udomowieniem. Wrażenie pryska, kiedy po zmroku sami wchodzimy na kilkadziesiąt metrów w głąb lasu. Jesteśmy tu obcy, a wszystko jest przerażające. Szybkim krokiem wracamy do hostelu udając, że do odwrotu zmusił nas zaczynający się deszcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz