sobota, 20 września 2014

Na Borneo i ciut dalej

Pobudka o 3:30. Taksówka, autobus, samolot, znowu autobus... W końcu jest - Borneo! Gorące, wilgotne powietrze uderza w nas od razu na płycie lotniska w Kota Kinabalu. Chociaż nie opuszczamy Malezji dostajemy do paszportów kolejne pieczątki, ponownie wbijane w przypadkowych miejscach. Na lotnisku czeski film, nikt nic nie wie. A my chcemy tylko dostać się do miasta...
A samo miasto, choć może nie powala urodą, od razu zyskuje naszą sympatię. Może nie ma tu zbyt wielu zabytków do zwiedzania, ale my na razie zwiedzać nie zamierzamy. Pora poczuć, że jesteśmy na wakacjach. Zwłaszcza, że tuż obok położony jest park narodowy Tunkul Abdul Rahman, składający się z pięciu wysp otoczonych rafą koralową.
Łódka, albo raczej motorówka wysadza nas na brzegu wyspy Mamutik. Wyspy czy raczej wysepki, bo jej powierzchnia to mniej niż 1km kw. Ale jest biały piasek, lazurowa woda i palmy. A my nic więcej nie chcemy. Wprawdzie wyspa jest popularnym celem turystów i mieszkańców, ale wystarczy odejść kawałek od ułatwień typu prysznic czy ławki, żeby znaleźć miejsce, gdzie nikt nam nie przeszkadza. No prawie nikt, bo dość szybko okazuje się, że dzielimy nasz kawałek plaży z dużym jaszczurem. Ale to dość spokojny sąsiad i postanawiamy nie przeszkadzać sobie nawzajem. On nam w nurkowaniu, my jemu w popołudniowym spacerze :-)
Jutro znów samolot,  ale tym razem krótko, bo tylko po to by przelecieć kawalek dżungli i wylądować w parku narodowym Gunung Mulu. A tam: brak taniego wyżywienia (całe zaopatrzenie dociera drogą powietrzną), internetu i innych udogodnień. Ale za to: przyroda w wersji ekstremalnej, najwyższa na świecie jaskinia i nocne obcowanie z dżunglą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz