piątek, 19 sierpnia 2016

Był Paryż Wschodu, jest Wenecja Północy

Rosja zaskakuje. W kilka godzin lotu szary Irkuck zamieniamy na wielką i potężną Moskwę. Kolejnych kilka godzin, tym razem w pociągu i znajdujemy się chyba w najmniej rosyjskim mieście. Petersburg to połączenie Paryża i Wenecji, w którego centrum znalezienie choćby jednego elementu socrealizmu graniczy z cudem. Z kolei dziewiętnastowiecznych kamienic, pałaców, regularnie wytyczonych arterii czy soborów, które zupełnie nie przypominają tych rosyjskich jest bez liku. W końcu miasto założono od zera na początku XVIII wieku. Bez liku jest również turystów. Całe tłumy chcą zobaczyć Newski Prospekt, Ermitaż i Twierdzę Pietropawłowską. Wystarczy jednak zejść z utartego szlaku by podziwiać te same kamienice bez kolumn turystów z Europy i Chin.

O ile nazwanie Irkucka "Paryżem" zakrawa o żart, tak dla Petersburga nazwa "Wenecji" pasuje do rzeczywistości. Do zobaczenia jest tu mnóstwo ogrodów, pałaców, parków, muzeów i galerii w wersjach do wyboru: barokowych, klasycystycznych i eklektycznych, a wszystko rozłożone nad kilkudziesięcioma kanałami. Mając na miejscu jedynie 3 dni trzeba się dość mocno ograniczyć. Na pierwszy ogień poszedł Pałac Zimowy, w którym mieszkała Katarzyna II, a w którym obecnie mieści się jedno z największych muzeów na świecie - Ermitaż. Wielkość kolekcji obrazuje stwierdzenie, że aby obejrzeć każdy ze zgromadzonych tu eksponatów przez minutę, trzeba by poświęcić 8 lat. My spędziliśmy tam prawie 5 godzin i oczywiście zapoznaliśmy się jedynie z drobnym wycinkiem, z których chyba najwięcej czasu zabrała nam syberyjska archeologia. Dodatkiem do zbiorów muzealnych (albo na odwrót) są wnętrza pałacowe, które oczywiście ociekają złotem i drogimi kamieniami. W końcu to Rosja.

W ciągu tych kilku godzin dostaliśmy potężna dawkę sztuki i architektury, więc o kolejnych pałacach i muzeach nie chcemy chwilowo słyszeć. Pozostaje szukać alternatywnych atrakcji.

Chyba tylko w ten sposób mogliśmy znaleźć się o nieludzko wczesnej porze nad brzegiem Ładogi, największego jeziora Europy. Ostatnio duże jezioro widzieliśmy tydzień temu, więc warto było to powtórzyć. Tym razem jezioro jest tylko dodatkiem do położonej na wyspie twierdzy Szlissenburg. Założona w XIV w. i później rozbudowywana, była kluczowym punktem walki ze Szwecją. Od XVIII w. pełniła czarną funkcję więzienia politycznego, w którym przetrzymywano również Polaków. Podczas II Wojny Światowej twierdza broniła się przez cały czas, pozwalając utrzymać Drogę Życia dzięki której niektórym udało się uciec przez pierścień Blokady Leningradu. Niszczona i odbudowywana, wpisana na listę UNESCO, pomijana jest przez większość turystów. Dzięki temu możemy być tam niemal sami.

Pomijamy póki co perły baroku: pałace i ogrody Peterhofu i Carskiego Sioła. Wybieramy zniszczoną, murowaną twierdzę na wyspie pośrodku niczego. I to był bardzo dobry wybór ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz