piątek, 17 lutego 2017

Raj (nie)odnaleziony :)

Palawan to druga po Boracay najczęściej wybierana przez turystów wyspa Filipin. Tu są piaszczyste plaże, przybrzeżne rafy koralowe, skaliste wysepki, bary i lokale. A że brzmi to jak dobry plan na koniec maratonu wyjazdowego to jedziemy :)

Zaczęło się jak przez cały wyjazd: dwa opóźnione samoloty (to już nas nawet nie dziwi) dzięki którym znaleźliśmy się w Puerto Princesa, stolicy wyspy. Potem nocny autobus do wioski Corong Corong, położonej tuż obok El Nido -  najpopularniejszego miasteczka północnej części wyspy. I w zasadzie jesteśmy. Witamy w raju. Widoki faktycznie jak na konspektach biur podróży. Jest i biały piasek, i lazurowa woda, i pochylające się nad tym wszystkim palmy.

Plan na dwa i pół dnia które tu mamy był prawie doskonały. Zawierał i rowery, i kajaki, i pływanie łódką między wyspami z przerwami na nurkowanie. I jak to zwykle z takimi planami bywa, wymagały pewnych korekt. Nie uwzględniliśmy na przykład wiatru na tyle silnego, że nie dało się pływać wynajętą łodzią po okolicznych wyspach, ani tym bardziej spróbować dopłynąć do nich na kajaku. Po całym dniu chodzenia wzdłuż brzegu w celu sprawdzenia jak daleko można dojść, mamy dość plaży na bardzo długo. Więc improwizując tworzymy plany alternatywne i ponownie stajemy się posiadaczami nieco mniejszej niż ostatnio, ale w dalszym ciągu czarnej strzały. Skuter jest trochę poobijany, ale jesteśmy niezniszczalni: w końcu krzyż przyklejony do błotnika dodaje +100 do przeżywalności na drodze. Tankowanie do pełna, czyli 2 litry i jazda. Po 20 km jazdy skręt na wodospad. Chwilę zajmuje nam przekonanie lokalsów, że mamy wodę, nie chcemy bransoletki z plastikowych pereł, a i bez przewodnika jakoś się obejdziemy. To ostatnie to najpopularniejszy tutaj sposób naciągnia turystów. Trasy nie tylko nie są znakowane, czasem nawet oznaczenia są błędnie umieszczane, tak, żeby jak najwięcej turystów wynajęło przewodnika. Rozumiemy, że wszyscy chcą zarobić, ale zdecydowanie wybieramy mapę. Z resztą nie tylko my, bo takich, którzy nie chcą płacić za tę usługę jest na szczęście więcej. Dwa kilometry po jedynej w okolicy ścieżce i jesteśmy przy wodospadzie spadającym do jeziorka, w którym można się kąpać. Popularna atrakcja okolicy, więc turystów niemało. Co ciekawe: wystarczy podejść kawałek dalej, żeby znaleźć niemal identyczny, ale prawie całkowicie pozbawiony turystów. Mała rzecz, a cieszy.

Jedziemy dalej, na kolejną plażę: Nacpan Beach. Bo plaże to główne, co można zwiedzać na Palawanie. Brzydko nie jest, ale żeby od razu lecieć pół świata, żeby je zobaczyć? Dopiero tutaj wiatr udowadnia nam, jak dobrym pomysłem było nie branie dzisiaj kajaka: stojąc po kolana w wodzie jesteśmy zbijani z nóg albo przykrywani z głową przez fale. Tylko żałować, że nie mamy (ani nie umiemy używać) desek surfingowych. Chwila przerwy i jedziemy dalej. Próbujemy znaleźć gorące źródła, ale robimy to trochę bez przekonania - w końcu jest już dosyć późno, a wolimy nie ryzykować jazdy po zmroku, czyli po 18.

Ostatni dzień na Palawan przynosi okazję: wieje dużo słabiej, niektóre statki pływają. Więc razem z ósemką innych turystów zajmujemy miejsca na jednej z naprawdę wieeeelu łódek wypływających w stałe trasy i płyniemy. Jedna wyspa, druga, zatoka, plaża... Po drodze stop na pływanie z maskami i na lunch. Jest pięknie, spokojnie i nawet inne łódki które zatrzymują się w tym samym miejscu w tym samym czasie tak bardzo nie przeszkadzają. W zasadzie nie ma na co narzekać, ale...chyba jednak kajak byłby fajniejszy :)

Trafiliśmy do miejsca, które większość uznaje za raj. W końcu jest plaża, ciepły ocean, palmy i drinki. Ale jakoś nie umiemy się w nim odnaleźć. Irytuje nas traktowanie nas jak chodzących bankomatów i sztuczne zawyżanie cen do absurdalnego poziomu, co w zasadzie nie zdarzało się w innych miejscach, w których byliśmy. Brakuje nam otwartości i serdeczności Filipińczyków do której przywykliśmy przez cały wyjazd. Albo po prostu się nudzimy. Nie żebyśmy narzekali, bo nie zawsze można siedzieć na plaży z rumem za 4 zł za 350 ml (+ lód 40 gr) ale mamy chyba inne pomysły na to, co można nazwać rajem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz