środa, 8 lutego 2017

Jaki kraj, takie tarasy

Zwiedzanie Dubaju - stop - nocny lot na Filipiny - stop - całodzienne zwiedzanie Manili - stop - nocny autobus na północ wyspy Luzon - STOP! 

Zgubiliśmy strefy czasowe, godziny i dni tygodnia. Po sprawdzeniu: jest wtorek, wyjechaliśmy w piątek, w międzyczasie raz spaliśmy w łóżku. Dodatkowo jest 5 rano, ciemno i zimno (bo jak inaczej nazwać kilkanaście stopni w ciepłych krajach?). Siedzimy na plastikowych taboretach we wnętrzu wyklejonego ceratą lokalu, w którym czas zatrzymał się 50 lat temu. Po zamówieniu herbaty dostajemy styropianowe kubki, pudełko herbaty i termos wrzątku. W kineskopowym telewizorze leci chrześcijańskie disco. A jakiś człowiek tłumaczy nam, że to najlepszy moment żeby pójść na dwudniowy trekking. Coś tu zdecydowanie jest nie tak...

Sytuacja zmienia się po dawce snu, a przede wszystkim po wschodzie słońca. Kilkadziesiąt godzin spędzonych, żeby tu dojechać miało sens. A "tu" to Banaue - wioska leżąca na wysokości 1200 m. n.p.m. w górach prowincji Ifugao. I nie żebyśmy aż tak chcieli pojechać w góry. Po prostu nigdy nie widzieliśmy tarasów ryżowych. A te w regionie Banaue są (podobno) największe, najstarsze, najlepiej zachowane na świecie. Po prostu naj... Zasilane systemem irygacyjnym, rozciągające się na wysokości 1100-1500 m. n.p.m. zajmują powierzchnię 10.000 km kwadratowych. Obrazowo mówiąc: łączna długość wszystkich tarasów to połowa obwodu Ziemi. Nie mamy porównania, ale po prostu robią wrażenie. No i chyba nie bez powodu ponad 20 lat temu wpisano je na listę UNESCO.

Zwiedzanie regionu nie jest najprostsze. Temperatura nie przekracza 20 stopni, a wilgotność nie spada poniżej 90%. W związku z tym albo pada, albo jest gęsta mgła. Pełne zachmurzenie to jedyne na co można liczyć, a teoretycznie mamy porę suchą. Ale mamy tu tylko półtora dnia, więc jazda. Na pierwszy ogień idzie samo Banaue. Otoczone tarasami których początki datuje się na 2000 lat temu stanowi stolicę regionu i bazę wypadową do pozostałych miejsc. Tu są miejsca noclegowe, knajpy i przystanek autobusu. Jednocześnie trzeba pamiętać, że istnieją tutaj zatargi plemienne i nie należy brać przewodnika z jednej wioski do innej.

Bo będąc tutaj nie ma co poprzestawać na Banaue. Jedziemy do oddalonej o godzinę jazdy tricyklem, czyli skuterem z wyklepaną w domu przyczepką, wioski Batad. Otoczona układającymi się amfiteatralnie tarasami, oferuje też atrakcję w postaci trekkingu do wodospadu przy którym można się kąpać. A i tarasy biją na głowę te z Banaue. Albo po prostu przestało padać i całkiem wyjątkowo wyszło słońce. Do samej wioski nie da się tak prostu wjechać czymkolwiek. Droga (świeżo wybudowana) kończy się jakieś 2 km przed nią i dalej wszyscy, włączając mieszkańców z zaopatrzeniem, zmuszeni są do dreptania po dżungli. Poruszanie się po wiosce wymaga niezłej orientacji w plątaninie tarasów i wąskich ścieżek, stąd powszechne namawianie na płacenie przewodnikom. Przy odrobinie inwencji nie jest to jednak niezbędne. Zwłaszcza, jeśli lokalny pies koniecznie chce wskazywać drogę :)

Z Batad jest już tylko kilka kilometrów do Bangaan. Tamtejsze tarasy choć mniejsze, mają dla nas główną zaletę - w przeciwieństwie do innych regionów ryż zbiera się tam tylko raz w roku, więc pola są już obsadzone i mają barwę tak zieloną, że aż nienaturalną.

Półtora dnia chodzenia po polach ryżowych. W górę i w dół po stromych schodach. Albo po wąskich granicach tarasów. W deszczu i absurdalnej wilgotności. Zdecydowanie było warto, ale wystarczy. Jutro przejazd do Sagady - kolejnej górskiej wioski. A tam już inne atrakcje - wiszące trumny i takie tam :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz