niedziela, 12 lutego 2017

Bohol

Jest takie zwierzę które umie skakać na odległość 5 metrów, obracać głowę w sumie o 360 stopni (po 180 w prawo i w lewo), prowadzi nocny tryb życia, a chwytnymi silnymi palcami z łatwością dusi ofiarę. Dodatkowo posiada olbrzymie oczy - największe w stosunku do wielkości ciała spośród wszystkich ssaków. Prawdopodobnie nie chcielibyśmy spotkać czegoś takiego na żywo, ale tarsiery (albo po polsku wyraki) o których mowa, są wielkości pięści. A że występują tylko w kilku miejscach Azji, musieliśmy w swoich planach uwzględnić wyspę Bohol, która szczyci się największą populacją tych stworzonek.

A zatem - nocny autobus z Banaue do Manali, spóźniony o 5 godzin samolot, sprint przez lotnisko, taksówka, prom (swoją drogą wpadlibyście na pomysł puszczania klasycznego horroru o rekinach w czasie dwugodzinnego rejsu?)... W końcu jest - Bohol. I choć plany były ambitne, przez maraton ostatnich dwóch dni przełożyliśmy je "na jutro".

Na początek - kombinowana wycieczka na sąsiednią, połączoną mostem z Bohol wysepkę Panglao słynącą z ośrodków wypoczynkowych dla białych ludzi. Chwila przerwy na naładowanie baterii: jest plaża, ocean i rum z colą po 4 zł. Tylko słońca do tego brakuje. Ale nie przyjechaliśmy tu odpoczywać. Pora na przypomnienie sobie podstawowych zasad ruchu drogowego w Azji Południowo-Wschodniej. Chwila formalności i na jeden dzień stajemy się właścicielami czarnej strzały, czy też skutera jak ktoś woli. Jeszcze obowiązkowe i całkowicie nieużywane przez tubylców kaski, dzięki którym można łatwo rozpoznać turystów i jazda.

Zaczynamy z wysokiego C, walką o wydostanie się z Tagbilaran, jedynego dużego miasta na wyspie. Potem już jest z górki. Ruch ogranicza się do różnych wariantów na temat transportu publicznego i skuterów będących tutaj pojazdami rodzinnymi (cztery osoby i gitara, albo pięć osób z niemowlakiem- czemu nie?). Zasady ruchu proste: trąbisz i jedziesz. Ruch jest bardzo płynny - nikt nie zawraca sobie głowy np. zatrzymywaniem się przed skrzyżowaniem. Zamiast kierunkowskazów - wyciągnięta ręka. Tutaj to działa.

Pierwszy przystanek - rezerwat wyraków. Za kilka złotych przewodnik prowadzi nas po labiryncie ścieżek wskazując wczepione kurczowo w pnie palm zwierzaki. Jakby nie spojrzeć - słodziaki niesamowite. Choć są podobne do miniaturowych małp, nie mają z nimi wiele wspólnego. To taka mieszcząca się w dłoni kulka z niesamowicie długim ogonem i olbrzymimi oczami, którymi nie umie poruszać. Żeby spojrzeć na coś musi obracać całą głowę, stąd niebywałe możliwości obrotu szyi. Czysta abstrakcja.

Jedziemy dalej - wioska Loboc z kościołem, niestety kompletnie zrujnowanym podczas trzęsienia ziemi 4 lata temu. Potem dużo pól różowych, muzeum ryżu, wioska Carmen z typowym azjatyckim tagiem... w końcu zmienia się krajobraz i z płaskich pól wyrastają pagórki. A potem pagórki wypierają pola i wjeżdżamy w region Czekoladowych Wzgórz: półkulistych lub stożkowatych pagórków o wysokości od 30 do 100 m. Nazwę zawdzięczają brązowej barwie, którą przyjmują w porze suchej. Na wyspie jest ich ponad 1200, a regularność zarówno formy jak i zagęszczenia wzgórz stanowi pewną zagadkę. Niech ich genezę naukowcy tłumaczą sobie po swojemu, tutaj wszyscy wiedzą, że powstały z łez olbrzyma tęskniącego za swoją ukochaną.

I choć wszelki rozsądek kazałby wrócić z Czekoladowych Wzgórz do Tagbilaran, to jedziemy dalej. Mamy w planach prawie 200-kilometrową pętlę obejmującą południowe wybrzeże wyspy. Wprawdzie droga kilkukrotnie przerywana jest błotnisto-kamienistymi odcinkami, zaczyna lać niespodziewany o tej porze roku deszcz, a taki dystans to trochę dużo jak na taki skuterek, to zdecydowanie było warto. Dla błyskawicznie zmieniających się krajobrazów, uczucia samotności na drodze i wszystkich dzieciaków z zapomnianych wiosek, które biegły za skuterem tylko po to, żeby się przywitać.

Wpadliśmy tu tylko na chwilę. Krótkie dwa dni. Jutro znowu: samolot, samolot, autobus i kolejna wyspa. Tym razem w planach mamy wakacje na Palawan :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz