niedziela, 1 października 2017

Wakacje po wakacjach

Po prawie czterech intensywnych tygodniach w Chinach i Kazachstanie zdecydowanie potrzebujemy wakacji. Więc zamiast na koniec zwiedzić Pekin i stamtąd wracać do Polski wybieramy tanie chińskie linie lotnicze Lucky Air i z Kunmingu przenosimy się do Bangkoku. Przez dwie i pół godziny lotu całkowicie zmieniła się rzeczywistość. I nie chodzi tu o drobiazgi takie jak klimat, język, alfabet czy waluta.

W drodze z lotniska do miasta widzimy kilka razy więcej zachodnich turystów niż spotkaliśmy przez ostatni miesiąc. Nikt za nami nie woła, nie macha, nie chce z nami zdjęcia. Przestaliśmy być błędem systemu, w zasadzie oprócz taksówkarzy nikt nie zwraca na nas uwagi. Coż, staliśmy się jednymi z wielu tysięcy turystów w jednym miejscu. A jednocześnie wszystko jest jakieś proste i zrozumiałe. Rozumiemy napisy, bo oprócz lokalnego alfabetu są też po angielsku. W sklepie wiemy co kupujemy, skończyła się loteria w kategorii "słodkie czy wytrawne?". Możemy zamówić świadomie w knajpie. W sumie - co za ulga...

Mając dwa dni w Bangkoku nie możemy odmówić sobie wyjazdu poza miasto. Wybór pada na klasyczny kierunek na jednodniówkę, położoną 70 km na północ dawną stolicę, Auttahaya. Doceniamy drobne przyjemności: po angielsku kupujemy bilety na pociąg, na miejscu bez problemu pożyczamy rowery i spokojnie kręcimy się w niespiesznym ruchu między świątyniami. Nikt nie pakuje nas na siłę do zorganizowanej wycieczki, nie zabrania zwiedzać we własnym tempie. Za bilety płacimy po kilka złotych od świątyni, czyli wielokrotnie mniej niż za podobną atrakcję w Chinach. Same świątynie zachowane są w oryginalnym stanie, nie odbudowano ich dopiero co i nie napchano dodatkowymi atrakcjami. Słowem - czysta przyjemność.

Gdzieś po drodze łapiemy innych turystów. Po trzech tygodniach braku interakcji z otoczeniem nawiązywanie kontaktów przychodzi wyjątkowo łatwo, więc szybko dostajemy pytanie nad którym od początku wyjazdu się zastanawiamy: czy polecamy Chiny? Pytanie bez dobrej odpowiedzi. Jeszcze nigdy żaden kraj nie wywołał w nas tak skrajnych uczuć, od zachwytu do głębokiego zmęczenia i frustracji. Ludzi którymi w jednym momencie chcieli nam nieba przychylić, a których po chwili mieliśmy serdecznie dość. Krajobrazy jakich nigdy nie widzieliśmy podane w taki sposób,  że najchętniej byśmy w tym nie uczestniczyli. Ale chyba prawdziwe jest znalezione stwierdzenie, że do Chin nie jedzie się zwiedzać tylko tam być i tego doświadczyć. A pod tym względem zdecydowanie warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz